6.02.2015

Moje życie to nie bajka.

Moje życie to nie bajka.

Żadna wróżka chrzestna jakoś nigdy nie wyskoczyła na mnie ze ściany, by oznajmić, że przemieni moje otoczenie. Żaden książę nawet nie planował zsiąść z konia tuż przede mną tylko po to, by poprosić mnie o rękę. Nikt nigdy nie zamknął mnie w wieży pilnowanej przez smoka czy inne tajemnicze stworzenie, tak naprawdę rzadko kiedy ktoś się mną przejmował, a drzwi w domu były pozbawione zamka. Nie ukułam się kołowrotkiem w naste urodziny i nie zapadłam w sen, z którego mógłby mnie obudzić tylko szczery pocałunek. Skoro o tym mowa, nigdy nie próbowałam całować żab, by sprawdzić, czy któraś z nich nie jest księciem. Umiem spać na worku grochu, pojedyncze ziarnko nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Tak naprawdę nigdy nie śniłam o idealnym życiu księżniczki, wszystkich przepięknych sukniach, błyszczącej biżuterii czy służących. Zwłaszcza o tych ostatnich. Wiedziałam, na co są skazywani w pałacu, jak ciężką pracę wykonują i jak rzadko mogą usłyszeć zwykłe ludzkie „dziękuję”. Naprawdę, czasem nie trzeba nic więcej niż te proste słowo. Chciałam im pomóc.




Sama żyłam w dość trudnych warunkach, w nieciekawej okolicy. Musiałam się przyzwyczaić. Codziennie patrzyłam na małe bezgłośne bunty Ósemek. Przyglądałam się brutalnym zamieszkom wywoływanym przez głodne Siódemki. Widziałam jak gwardziści znęcali się nad dziećmi, które musiały kraść, by mieć cokolwiek do jedzenia. Nawet za głupie zgniłe jabłko nie byli skłonni darować sobie kilku razów czy innej kary. Nie miałam pojęcia, co mogę zrobić, by jakoś im pomóc. Bałam się, że potem będą się mścić na mnie. Przed działaniem powstrzymywał mnie mrożący strach, że to ja dostanę zamiast nich. Bałam się, że mojej rodzinie się za to oberwie...

Chciałam ich ochronić. Wszystkich. Państwo powinno troszczyć się o tych najsłabszych, najbiedniejszych, a nie pozwalać im stoczyć się jeszcze głębiej w otchłanie beznadziei. Kiedy jest się na dnie, można obwiniać tylko tych na górze. W mojej dzielnicy nie było jak odbić się od tego dna. Ponure nastroje snuły się po ulicach niczym cienie wysysające z nas życie. W powietrzu czuło się zniechęcenie, jednak wiedziałam, że to wszystko to tylko pozory. Krew na chodnikach, podejrzane plamy na fasadach budynków czy rozbite szyby przypominały, że nawet ludzie pogrążeni w beznadziei mogą znaleźć w sobie chęć do walki. Rewolucja wisiała w powietrzu od wielu lat, ludzie zdawali się do niej szykować gdzieś wewnętrznie. We wzroku mijanych przechodniów czuć było czystą nienawiść, gotowość, by rzucić się komuś do gardła, jeśli tylko znajdzie się okazja.

Chciałam móc to zmienić.

America i Maxon tchnęli nowe życie w mieszkańców kraju. W powietrzu czuć było nadzieję, zdawała się ona wręcz namacalna. Zapowiedź reform satysfakcjonowała zwłaszcza osoby położone niżej na brutalnej drabinie społecznej hierarchii. Widziałam, że akty przemocy zdarzały się coraz rzadziej, gwardziści zdawali się bardziej rozumieć sytuację głodnych dzieci, a i kradzieży było mniej. Prawie wszyscy mieszkańcy zdawali się być pogrążeni w nieziemskiej bajce tworzenia państwa-utopii. Prawie…

Wyżej postawieni zdecydowanie nie byli zadowoleni z zapowiadanych zmian. Zwłaszcza z jednej – ze zniesienia kast. Bali się, że ich wpływowość spadnie, że nie będą już mogli ingerować w sprawy państwa. Mieliśmy tylko nadzieję, że będą mieli na tyle przyzwoitości, by nie wszczynać buntów (chociaż osobiście uważam, że otwarta rozmowa jest lepszym wyjściem). Nie tylko oni jednak mogli sprawić problemy… Rebelianci z Południa nie chcieli zniesienia kast. Zależało im na zniszczeniu systemu, usunięciu Shreave’ów z tronu, przejęciu władzy. Na własne oczy widziałam, jak okrutni potrafią być. Wiedziałam, że musimy ochronić Americę i Maxona oraz całe państwo. Nie mogliśmy pozwolić na zapanowanie anarchii. Illea potrzebowała spokoju.

Zamieszkaliśmy blisko zamku, by w razie potrzeby pomóc gwardzistom. Oprócz tego, miałam nadzieję, że America znajdzie dla mnie trochę czasu pośród miliona swoich królewskich obowiązków. Tak czy inaczej, Południowcy mogli czaić się dosłownie wszędzie. Woleliśmy uniknąć kolejnych ich wtargnięć do pałacu. Niepokojem napawała mnie myśl, że mogli oni sprytnie wykorzystać zamieszanie wywołane zapowiedzianymi reformami i nawiązać jakieś potajemne koalicje z wysokourodzonymi. Wiedziałam, że tego można się było spodziewać. Musieliśmy uważać, uważnie przyglądać się sytuacji i wyciągać trafne wnioski…

Idąc ulicą chciałam się czuć bezpiecznie. Nie mogłam przecież za każdym razem brać ze sobą broni, nie miałabym jej gdzie ukryć. Jedynym, bez czego nie ruszałam się z domu, była mała puszka gazu pieprzowego. Na wszelki wypadek.

A wszelki wypadek, jak to wszelki wypadek w końcu zawsze musi nastąpić.

Przemierzaliśmy spokojnie ulice oblane popołudniowym słońcem. Niedzielne spacery przeszły do naszej wspólnej tradycji. Pozwalaliśmy nogom prowadzić nas przed siebie. Mimo pozornego spokoju wciąż byłam czujna, chociaż u Augusta widziałam całkowite odprężenie. Ktoś musiał zachować trochę rozsądku i zimnej krwi. Obejmował mnie swobodnie, a ja wciąż nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Stale czułam się jak zwierzę, które tylko czeka na atak. Nie potrafiłam przystosować się do nowej sytuacji. Nerwowo poprawiałam sukienkę (naprawdę nie chciałam jej wkładać), postukując obcasami po bruku. Awans społeczny dzięki znajomości Americi był nieunikniony, ale wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do tych ekstrawaganckich ubrań. August próbował odciągnąć moje myśli w jakiś sposób, ale zdecydowanie mu to nie wychodziło. Za każdym rogiem wyczuwałam wroga. Nie mogłam przestać o tym myśleć!

„Nie wywołuj wilka z lasu” – powiadają…

Widocznie moje myśli dotarły do kogoś gdzieś na górze. Niestety. Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy poczułam silny uścisk na nadgarstku. Odwróciłam się gwałtownie, jednocześnie wyswobadzając się z ramion chłopaka. Ulica była pusta, nie miałam pojęcia, gdzie jesteśmy. Przed sobą miałam szeroko uśmiechniętego rudzielca, który nie sprawiał wrażenia specjalnie groźnego. Pozory mylą.

Przycisnęłam dłoń do czoła, osuwając się powoli po ścianie pobliskiego budynku. Między palcami czułam ciepłą ciecz. Krew. Dałam się zaskoczyć. Odepchnęłam się wściekle od ziemi, widząc, że rudzielec zaczyna okładać Augusta. Bez wahania, mimo ćmiącego bólu w czaszce, rzuciłam się do przodu w stronę chłopaków. Celnie uderzyłam napastnika w tył głowy, zaskakując go. Zachwiał się, po czym z wściekłą miną ruszył wprost na mnie. Wyciągnęłam puszkę z gazem pieprzowym, by szybko wycelować mu ją prosto w twarz. Zaraz patrzyłam jak cofa się lekko, przecierając oczy.
- Georgia…! – usłyszałam zduszony jęk.
Na Augusta rzuciło się dwoje uzbrojonych chłopaków. Od luf odbijały się promienie słoneczne, nieco mnie oślepiając. Obdarzyłam rudzielca silnym ciosem z łokcia pod żebra, zaraz naskakując z bojowym okrzykiem na najbliższego przeciwnika. Nie mogłam pozwolić, by Augustowi coś się stało. Chwyciłam się szyi napastnika, kiedy zaczął się szarpać. Nie miałam zamiaru dać się zrzucić. Uspokoił się natychmiast, wiedział, że wystarczy, że mocniej zacisnę ramiona i tak może się skończyć jego marny żywot.
Widziałam kątem oka, jak August zadaje rudzielcowi – który już zdążył się nieco otrząsnąć – i jego kumplowi celne ciosy. Nie pozostawali mu dłużni. Sprawnie unikał kontaktu z ich pełnymi furii pięściami, kucał, podrywał się z miejsca i uderzał ze zdwojoną siłą. Zawsze podziwiałam jego zdolności do walki wręcz. Swoimi zwinnymi ruchami przypominał mi kota.
Przez chwilę nieuwagi dałam się zrzucić chłopakowi z pleców. Uderzyłam barkiem w bruk, wydając z siebie zduszony jęk. Kiedy spróbowałam się podnieść, usłyszałam trzask materiału, kolejny raz złorzecząc sukienkom. Rozerwałam dół kreacji, który krępował mi ruchy i ruszyłam do ataku. 
Ciągnięcie półprzytomnego chłopaka przez miasto, kiedy ze stroju wyjściowego pozostała skropiona krwią szmatka, nie może pozostać niezauważone. August starał się mnie chronić za wszelką cenę, chociaż wiele razy już mu udowodniłam, że dam sobie radę sama. Z mojego czoła wciąż powolnie sączyła się krew, czułam uciążliwy ból w prawym boku, a każdy mięsień wydawał się naruszony.
Ale daliśmy im radę. Wspólnie.



Moje życie to nie bajka, daleko mu do ideału. Muszę uważać na każdym kroku. Jesteśmy na czarnej liście Południowców, każdy mijany człowiek może być jednym z nich. Nie powinnam być tak podejrzliwa i nieufna, jednak blizna na głowie stale przypomina mi, w jakim kraju przyszło nam żyć. America i Maxon dali nam nadzieję, na lepsze jutro, wciąż jednak trwa dziś.
Wierzę jednak, że kiedyś w Illei w końcu zapanuje pokój. A ja spędzę resztę życia w ramionach Augusta.


____________________________
Fanfick dotyczący Rywalek Kiery Cass. Był już publikowany w grupie na fejsie, ponieważ brałam udział w konkursie. Tag.
Buziaki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz